W końcu roku, dokładnie 31 grudnia 2015 roku o godz. 12.00, zakończył życie śp. Henryk Kaźmierczak bibliotekarz Dąbrówki. Przepracował w szkole 24 lata.

Uroczystości pogrzebowe w dniu 7. stycznia 2016 roku rozpoczną się mszą św. w Kościele Garnizonowym przy ul. A. Szamarzewskiego o godz. 9.00. Zaraz po mszy św. odbędzie się pogrzeb na cmentarzu na Nowinie.

20. stycznia 2016 roku o godz. 18.oo w Kościele Najświętszej Krwi Pana Jezusa przy ul. Żydowskiej odbędzie się msza św. w intencji śp. Henryka.

Wspomnienie Pani Marii Dolaty

Śp. Pan Henryk Kaźmierczak 

niezapomniany bibliotekarz Dąbrówki w latach 1975 – 1999 

Pan Henryk - tak go po prostu nazywano, i wszyscy wiedzieli od razu, o kogo chodzi. Niepokorny, zawsze życzliwy erudyta, z nieodłącznym papierosem. Służył radą uczniom i nauczycielom, nie tylko w zakresie wyboru książki. Z Jego życiorysu zawodowego wynika, że nie miał łatwego startu. Długo był niepokojony wymaganiami ówczesnego systemu edukacyjnego. Aby utrzymać pracę, wciąż musiał uzupełniać wykształcenie. Jego ścieżka zawodowa wyglądała następująco:

Ukończył Liceum Ogólnokształcące im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu, by następnie podjąć studia Bibliotekarstwa dla Pracujących na Uniwersytecie Wrocławskim. W 1954 roku został instruktorem Powiatowej Biblioteki Publicznej w Sztumie, zaś w 1956 instruktorem Powiatowej Biblioteki Publicznej w Chodzieży. Od 1957 roku pracował jako księgarz w Domu Książki w Poznaniu, aby w 1963 roku zostać bibliotekarzem  w III Liceum Ogólnokształcącym im. Marcina Kasprzaka w Poznaniu. Po pięciu latach zaczął pracować w Szkole Podstawowej nr 75 w Poznaniu, zaś w 1972 został bibliotekarzem w Zasadniczej Szkole Zawodowej dla Pracujących nr 2 w Poznaniu. 

Na dłużej zapuścił korzenie dopiero w naszej Dąbrówce, gdzie w latach 1975 – 1999 był bibliotekarzem. Z początku pracował w starej siedzibie szkoły przy placu Bernardyńskim. Tamtejsza biblioteka mieściła się na najwyższej kondygnacji budynku, w zaułku zwanym przez uczniów „Olimpem”. Przyjmująca do pracy pani dyrektor Zofia Dąbek po kilku latach tak kwitowała wszelkie poczynania bibliotekarza: “Pan jest fachowcem, mam pełne zaufanie”.

Było to zaufanie w pełni uzasadnione. W 1979 Pan Henryk uczestniczył w wielkiej przeprowadzce szkoły. Bardzo zgrabnie zaadoptował na bibliotekę duże pomieszczenie po dawnej szatni. Mówił: “Parter, tuż przy wejściu do szkoły, to jest dobre miejsce dla czytelnika”.  Jedną salę podzielił na niekolidujące ze sobą sfery:  wypożyczalnię, czytelnię, magazyn książek z „kącikiem dla oddechu”.  Do budynku przy ulicy Żeromskiego przewoził książki, a nawet regały i wszelkie inne pomoce dydaktyczne,  bo, jak mówił, „znał życie”. Wiedział, że obiecany, nowy sprzęt nie dotrze,  a biblioteka musi działać. Kiedy tylko mógł, namiętnie uzupełniał księgozbiór. Dokupował książki, miał tzw. półkę w księgarniach, gdzie odkładano zamówione tytuły. Był w szkole w czasie kiedy pani dyrektor Elżbieta Stryjakowska odważnie wprowadziła  do Dąbrówki „dwujęzyczność”, zaraz przystosowywał księgozbiór do nauczania w języku niemieckim.  

Dzięki niemu biblioteka mogła sprostać różnym potrzebom szkolnym, a czasem wręcz wyprzedzała zapotrzebowania. Wtedy, z nieskrywaną satysfakcją, Pan Henryk tak kwitował zdziwienie czytelnika: “Ta książka od dawna stoi na półce i czeka na ciebie”. Bibliotekarz  był bardzo pomocny w trudnym uczniowskim życiu. Przychodząc do pracy, rozcierał zmarznięte dłonie i niecierpliwił się, czekając na uczniów. Mówił wtedy: „No niech już przychodzą, co tak cicho…”. Dobrze znał dziewczęce zamiłowania do książek i często żartował, że “Chłopcy mnie nie przemęczają”. Szybko też dostrzegł, że to właśnie chłopcy, rozwiązując zadania matematyczne rozmawiają o sporcie. Nie uciszał takich pogawędek czytelnianych, a nawet zainteresował się sportem. Tak, potrafił być bezpośredni, bliski, wyrozumiały, przystępny, a jednocześnie zachowywał w sobie  nieugiętą postawę, niezmienne poglądy i własny sposób na życie. 

Wszechstronne wykształcenie Pana Henryka  budziło powszechny i bezdyskusyjny podziw. Ciekawy ludzi, lubił zaostrzać spory, wprowadzając rozmówcę w przeróżne filozoficzne labirynty. Potrafił przepytać z literatury młodego wówczas polonistę, pana profesora Roberta Noja, rzucając jakby od niechcenia pytanie: “A co to właściwie jest ten modernizm?”. Pieczołowicie uzupełniał księgozbiór historyczny dla pana dyrektora Alberta Łukaszewicza, bo wiedział, że ten za chwilę przyśle uczniów po literaturę. Z pasją wzbogacał też półki biologiczno-chemiczne dla pani profesor Anny Przewoźniak i pani profesor Renaty Mikołajczak. 

Rozpoznawał w mig  nauczycieli „pozytywnie przejętych”. Tak, to było Jego określenie, i On sam doskonale do niego pasował. Pan Henryk zawsze serdecznie zapraszał i rzeczywiście, wielu przesiadywało w bibliotecznych, przyćmionych dymem, zakamarkach. Przychodzili humaniści, matematycy np. pan prof. Andrzej Piaskowski, przyłączał się fizyk pan prof. Jan Sibilski, oczywiście stałym gościem był, nadal jest pan Robert Ślotała, do biblioteki mogą a nawet powinni zaglądać ludzie różnych specjalizacji. Ot, wspominamy tu nieżyjących już: historyka, śp. Dariusza Młodzianowskiego albo uzdolnionego plastycznie wuefistę śp. Macieja Grońskiego. Między regałami biblioteki zawsze prowadzono długie rozmowy, a towarzyszyły im smugi refleksji.  

Poza czasem szkolnym, Pan Henryk podejmował różne wyzwania, zaczynając od zwyczajnych krzyżówkowych pytań, a kończąc na udzielaniu pomocy w  poważnych  konkursach. Z błyskiem oka uśmiechał się i ze zwycięskim “To wiem”, “To od razu”, podpowiadał. Albo też z namysłem  podchodził do regału, podnosił okulary (był krótkowidzem), sięgał po odpowiedni tom i, przeglądając spis treści, już był przy odpowiedzi.  Znał rozkład książek na pamięć. W czasie konkursów radiowych  z pobliskiej dyżurki przychodził po wiedzę pan Marek Hauka, nasz wieloletni szkolny woźny i dzięki Panu Henrykowi - wygrywał. 

Bibliotekarz zawsze zaskakiwał swoich rozmówców przeróżnymi zainteresowaniami i wiedzą. Z przyjemnością rozmawiał niuansach ogrodniczych, bo skoro już posiadał ukochaną działkę, to jasne było dla Niego, że musiał znać się na roślinach, znał nie tylko gatunki, przytaczał nazwy odmian, wiedział jak przeprowadzić okulizację…. Długo by wymieniać. Kto był bliżej Pana Henryka, wiedział, że bardzo chętnie rozmawiał, nie tylko z paniami, na tematy kulinarne. Wspominał o swoim specjalistycznym domowym księgozbiorze i  proponował przekornie-  " udostępniam przepis, ale tylko na miejscu".  

Był, przy całej swej empatii i zainteresowaniu drugim człowiekiem, nieugięty w tematach politycznych. Czasem pośpiesznie kończył temat stwierdzeniem: „No tak, ja w obłokach, pan przyczepił się do ziemi, jednak  trochę się rozmijamy”. Ogromna wrażliwość pozwalała Mu tylko na ironię, bo cynizm wykluczał. Był zawiedziony zmianami politycznymi, bo żyjąc uczciwie, niczego się nie dorobił. Czasem jednak pytał rozpaczliwie: „Czy nikt nie rozumie, o czym mówię? Czy nikt już nie pamięta jak było?” Jego nieugięte poglądy wynikały z troski o przyszłość Ojczyzny, bił się o Nią słowami. Był  bardzo religijnym człowiekiem co oznaczało ciągłe przeszukiwanie dróg Bożych i obecność na mszy św.

Wszyscy pamiętamy dowcip, z jakim Pan Henryk prowadził rozmowy, Jego ogromną inteligencję, wrażliwość i empatię. Przyciągał  swoją osobą także absolwentów, zawsze mogli czuć się zaproszeni do biblioteki. Jako profesjonalista i nauczyciel, Pan Henryk  pomagał świeżo upieczonym studentom zdobyć podręczniki akademickie, a przede wszystkim pilnie słuchał i ratował w różnej, także materialnej potrzebie. Po latach, podczas „wizytowania” swojej biblioteki, już jako emeryt wspominał: „Ten parkiet niejedną łzę przyjął”. Z niektórymi absolwentami utrzymywał kontakt do ostatnich dni,  ostatni raz  zatelefonował  do Bartka Korzeniewskiego (matura 1992), żeby przekazać, że udaje się do  hospicjum… 

Był bibliotekarzem z powołania, był dla wszystkich. Doglądał swojej biblioteki, dopowiadał, w ostatnich latach podpierał się już laską. Prosiliśmy Pana Henryka, żeby przychodził częściej. Kiedyś wśród tłumów,  w ostatnich latach życia bardzo osamotniony. 

Tak zapamiętałam Pana Henryka Kaźmierczaka. 

Dziękuję, Panie Henryku, za bibliotekarski szlif, bliskość i pokazywanie życia, jakim jest.     

Maria Dolata

 

Wspomnienie Pani dyr. Elżbiety Stryjakowskiej

"Jest czas mówienia i czas milczenia
i trzeba być bardzo czujnym, aby zrozumieć,
czy dana chwila jest dla nas czasem mówienia czy milczenia.”

/Stefan Wyszyński/

Panie Henryku,

Pan już milczy, ale Pana życie mówi i mówić będzie długo we wdzięcznej pamięci wielu pokoleń. Mądrość filozofów uczy nas, że najcenniejszych dóbr nie można utracić, bo nie sięgnie ich czas, nie zdruzgotają kataklizmy i nie stłamsi człowiek…

Choć pesymistyczny, ale uśmiechnięty, wrażliwy, pomocny - „spowiednik” młodzieży poszukującej swego miejsca, książki, a także rozdartych serc, zranionych niepowodzeniami w szkole, w domu... Pan był i szukał pomocy dla innych tak, aby była  skuteczna. Zatroskany o uzupełnianie księgozbioru przy ciągłym braku pieniędzy. Nie lubił Pan zmian; nie zapomnę szczerej rozmowy, gdy zostałam dyrektorem – „jak to teraz będzie?”, bo biblioteka była Pana królestwem. Szczerość dawała możliwość kompromisów i mimo wszystko pewnych zmian. Pana inwestycja serca w to miejsce i tłum przebywających tam ludzi to Pana wielka lokata dająca ogromne oprocentowanie we wdzięcznej  pamięci wielu absolwentów i pracowników.

Dziękuję za to, że był Pan z nami
i że mogłam  pracować z Panem.

Poznań, 07-01-2016 r.

Elżbieta Stryjakowska