Grecja to jedno ze słonecznych państw Półwyspu Bałkańskiego. Dziś kraj ten kojarzy nam się często z wakacjami, oliwkami, sałatką grecką, kryzysem gospodarczym lub ewentualnie filmem „Mamma Mia”. Razem z kolegami i koleżankami z klas humanistycznych miałam okazję (w październiku tego roku) wziąć udział w wycieczce do tego państwa i tym samym na własnej skórze przekonać się, jak niesamowite tajemnice skrywa ten kawałek Europy.


Zanim jednak dotarliśmy do Grecji, czekała nas długa droga autokarem. Wyjechaliśmy punktualnie o drugiej w nocy z piątku na sobotę. 13 października (sobota) w godzinach popołudniowych dotarliśmy do Budapesztu. Spędziliśmy w nim, głównie spacerując, kilka przyjemnych godzin. Zobaczyliśmy najbardziej popularne turystycznie miejsca, takie jak Plac Bohaterów, czy Plac Świętej Trójcy, gdzie znajduje się Kościół św. Macieja z charakterystycznymi, kolorowymi dachówkami. Przejeżdżając przez ulice węgierskiego miasta oraz Most Łańcuchowy, stanowiący niegdyś jedyne stałe połączenie między Budą i Pesztem, pani pilot dzieliła się z nami informacjami i ciekawostkami dotyczącymi historii stolicy Węgier. Jednocześnie mieliśmy okazję podziwiać zachwycającą architekturę.
Budapeszt bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Miasto to jest przepiękne i bardzo zadbane, ale nie było ono głównym celem naszej podróży, dlatego niestety nie spędziliśmy w nim wiele czasu. Jestem jednak pewna, że jeszcze kiedyś wrócę do Budapesztu, który nie bez powodu nazywany jest Perłą Dunaju.


Po całodniowej drodze dotarliśmy do Grecji w okolice Katerini. Jutro mieliśmy rozpocząć nasz swoisty maraton intensywnego zwiedzania.


Było stosunkowo wcześnie rano, a my jechaliśmy krętymi serpentynami. Byliśmy wiele metrów nad poziomem morza, ale nie zatrzymywaliśmy się, bo nasz cel był jeszcze wyżej. Za oknem widziałam cud natury – skały imponujące swoją wielkością. Na szczytach skał kolejny cud – monastyry, czyli prawosławne klasztory. Większość greckiego społeczeństwa jest prawosławna. Jednak Grecy nazywają samych siebie nie prawosławnymi, a ortodoksami. Meteory stanowią jedną z najchętniej odwiedzanych atrakcji turystycznych w Grecji. Nie dziwi mnie to ani trochę.


Pierwsze wspólnoty religijne pojawiły się w tym obszarze Tesalii w już X wieku, jednak dopiero w XIV wieku założono najstarszy z klasztorów, czyli Wielki Klasztor. W okresie rozkwitu funkcjonowały aż 24 monastyry, każdy z nich położony na szczycie innej skały. W dzisiejszych czasach sześć z nich ciągle działa oraz tym samym jest udostępniona w określonych dniach dla turystów. My odwiedziliśmy klasztor św. Warłama.


W klasztorach obowiązują określone zasady: przy wejściu musiałam, jak każda z dziewczyn, założyć długą spódnicę, zakrywającą kolana; trzeba mieć także zasłonięte ramiona, a we wnętrzach klasztoru nie można robić zdjęć. Wnętrze katolikonu pod wezwaniem Wszystkich Świętych z jednej strony zachwyca, z drugiej wręcz przytłacza swoim bogactwem. Każdy fragment ściany świątyni pokrywają freski (charakterystyczny dla tej świątyni jest fresk znajdujący się w nawie, który przedstawia Matkę Boską z Dzieciątkiem), wszechobecne są ociekające złotem ozdoby oraz oczywiście ikony, całowane przez prawosławnych pielgrzymów. Na obszarze monastyru znajduje się także odwiedzone przez nas muzeum, w którym zgromadzono pięknie zdobione przedmioty liturgiczne, ornaty i ikony.


Pobyt w tak malowniczo położonych klasztorach oddziałuje także na naszą wyobraźnię. Możemy wyobrazić sobie, jak w przeszłości egzystowali tutaj mnisi, żyjący na całkowitym odludziu. Mimo że od tego czasu minęło wiele wieków, a mieszkańcy klasztorów nie są już tak odizolowani od świata, podobno cały czas poświęcają osiem godzin na modlitwę, osiem na pracę, a resztę na odpoczynek.


Kolejnym punktem podróży były Delfy, które podczas wieczornego spaceru okazały się być bardzo spokojnym i klimatycznym miasteczkiem, z którego rozciąga się piękny widok na Zatokę Koryncką.


Następnego dnia o poranku pojechaliśmy odkrywać drugie – historyczne - oblicze Delf. Na początku zwiedziliśmy Muzeum Archeologiczne w Delfach, w którym znajduje się kilka wyjątkowo ważnych eksponatów, jak chociażby dwa olbrzymie kurosy i sfinks Naksyjczyków, reprezentujące rzeźbę archaiczną, Omphalos, czy brązowy posąg Woźnicy pochodzący ze schyłku okresu archaicznego.


Po wyjściu z muzeum eksplorowaliśmy ruiny starożytnych Delf, które stanowiły niegdyś ważny ośrodek religijny, kulturalny i społeczny. Niesamowity jest fakt, że mimo iż od okresu funkcjonowania wyroczni Apollina minęło wiele wieków (jej szczyt przypadał na VI w. p.n.e., a kres na IV w. n.e.), mogliśmy na własne oczy zobaczyć chociaż ruiny tego miejsca, w którym ważyły się losy starożytnego świata.


Pythia (kapłanka), siedzącą w adytonie świątyni Apollina razem z omphalosem i trójnogiem, stojącym nad szczeliną, z której to miały wydobywać się halucynogenne opary, miała być medium, umożliwiającym kontakt z bogami. Odpowiedzi, najprawdopodobniej nieklarowne, wymagały dodatkowej interpretacji. Jednak starożytni Grecy, wierzący w możliwość nawiązania bezpośredniego kontaktu z bogami i poznania ich zamysłów, często przed podjęciem istotnych działań (np. założeniem nowego kultu, kolonii, czy rozpoczęciem wojny) korzystali z usług wyroczni delfickiej, która cieszyła się ogromnym prestiżem.


W Delfach rozkwitała także kultura. Najprawdopodobniej już od VI w. p.n.e. co kilka lat organizowano tu igrzyska pythyjskie, które były ściśle związanie z religią. Agony zazwyczaj otwierały i zamykały ceremonie ofiarne oraz procesja. Podczas zawodów sportowych oceniano publicznie siłę i sprawność fizyczną sportowców. Zwycięzcą zostawał ten, w którego występach bóstwo objawiało się najpełniej. Otrzymywał on wieniec laurowy oraz cieszył się sławą. Gdy weszliśmy na szczyt ruin zobaczyliśmy ogromny stadion sportowy, który swoją obecną formę przyjął po przebudowie przez Rzymian w II w. n.e. Dla Apollina, jako boga sztuki, poezji i muzyki organizowano w Delfach też agony poetyckie, dramatyczne, czy muzyczne. Symbolem prężnie rozwiniętej sztuki w Delfach możemy nazwać dzisiejsze ruiny antycznego teatru, na którego scenie przedstawienia rozgrywano już od IV w. p.n.e. Stąd rozpościera się także zapierający dech w piersiach widok na ruiny, który dopełniają góry Parnas.


W drodze do Aten zwiedziliśmy bizantyjski klasztor Osios Lukas, którego wnętrza zdobią złociste mozaiki stanowiące unikat na skalę Grecji. Zatrzymaliśmy się także w punkcie widokowym, gdzie mogliśmy podziwiać piękną panoramę.


Ateny są największym miastem Grecji i oczywiście stolicą tego państwa. To właśnie w metropolii Aten mieszka prawie 40% mieszkańców Grecji. Kiedyś Ateny były ogromną potęgą - polis w którym rozkwitała kultura, myśl filozoficzna i polityczna. To tu prężnie rozwijała się demokracja, czy chodził po ulicach Sokrates. Starożytne Ateny można z pewnością nazwać kolebką dzisiejszej cywilizacji europejskiej.


Dziś Ateny sprawiają wrażenie brudnej i trochę zaniedbanej miejskiej dżungli. Wszędzie pełno bloków, chyba charakterystycznych dla dużych miast – sporo było ich też w Salonikach. Patrząc na miasto z Akropolu, podziwiać można mnogość budynków - wszystkie są białe, podobne, może nawet równie brzydkie... Na próżno szukać zieleni...W Poznaniu znajdziemy o wiele więcej parków niż w stolicy Grecji!


Ateny są, mimo wszystko, warte odwiedzenia, chociażby dla samego Akropolu. Niegdyś wzgórze to było centrum religijnym, kulturalnym oraz pełniło funkcję obronną, dziś jest prawdziwą mekką turystów.


Najważniejsze budowle Akropolu, które widzieliśmy to: Partenon (Świątynia Ateny Partenos), Erechtejon (świątynia poświęcona Posejdonowi i Atenie), Propyleje (monumentalna brama wejściowa), Świątynia Ateny Nike. Wszystkie są bardzo zadbane i robią ogromne wrażenie, szczególnie jeśli jesteśmy świadomi historii tego miejsca.


Bardzo pozytywnie wspominam także Muzeum Akropolu, które zwiedziliśmy jeszcze przed udaniem się na to istotnie wzgórze. W muzeum fenomenalnie połączono sztukę nowoczesną ze starożytną. Postmodernistyczny budynek muzeum został świetnie zaprojektowany przez Bernarda Tschumiego. Przez szklane podłogi (i przed wejściem do muzeum) możemy oglądać wykopaliska archeologiczne. Nowoczesne wnętrze wspaniale eksponuje muzealne zbiory, które są tu przecież najważniejsze. Słuchając pani przewodnik, oglądaliśmy rzeźby ze wszystkich okresów. Ciekawe było również zobaczenie minerałów i skał, które były używane przez starożytnych jako barwniki. W muzeum znajduje się pięć oryginalnych, niezwykle pięknych kariatyd, które w przeszłości podtrzymywały na swoich głowach ganek Kor. Jedna z tak zwanych sióstr znajduje się w dziś w Muzeum Brytyjskim w Londynie. Kariatydy, razem z innymi eksponatami, świadczą o niezwykłej kunsztowności greckich rzeźb, które niewątpliwie zachwycają swoim wdziękiem po dziś dzień.


Wieczorem (o godzinie 19.00) obejrzeliśmy zmianę warty przed greckim Parlamentem. Widok żołnierzy elitarnej greckiej Gwardii Prezydenckiej (nazywają się oni ewzoni), ubranych w charakterystyczny strój i buciki z pomponami, wymachujących przez ponad dziesięć minut nogami jest co najmniej komiczny.


Następnego dnia nasz program był równie napięty. Rano mieliśmy okazję przekonać się o świetnej akustyce teatru w Epidauros, gdzie po dziś dzień wystawiane są dramaty starożytnych greckich dramaturgów. W Nauplion, czyli pierwszej stolicy nowożytnego państwa greckiego, zjedliśmy pyszne lody. Miasto to zdecydowanie podbiło moje serce. Jest niesamowicie klimatyczne, a jego uliczki są bardzo czyste i urokliwe. Nie wspomnę o malowniczym położeniu w Zatoce Argolidzkiej...


Kolejnym niesamowitym punktem podróży były Mykeny, gdzie w roku 1876 Heinrich Schliemann dokonał przełomowego odkrycia 6 grobów szybowych z okręgu A. Po wejściu przez Lwią Bramę widzimy na pozór tylko kamienie, jednak w rzeczywistości to właśnie tu, najprawdopodobniej w latach 1700-1100 p.n.e. znajdował się główny ośrodek kultury mykeńskiej. W starożytności w pałacach mykeńskich, które, przeciwnie do pałaców minojskich, pełniły także funkcje obronne, znajdowały się magazyny oraz warsztaty rzemieślnicze. To pałace były organizatorami produkcji i jej dystrybutorami. Potężny mur cyklopowy otaczający starożytne Mykeny budowano bez użycia zaprawy, transportując ogromne głazy na belkach przesuwanych po piasku. Jest to naprawdę imponujące!


W niewielkim muzeum zobaczyliśmy eksponaty pochodzące z tego okresu np. precyzyjnie wykonaną biżuterię, figurki gliniane, tabliczki z zapisem pisma linearnego B, czy luksusową broń. Część z nich została odnaleziona właśnie w grobowcach.


Na koniec naszego pobytu w Mykenach wstąpiliśmy do Skarbca Atreusza, nazywanego także Grobowcem Agamemnona. Jest to ogromny kopułowy grobowiec, w którym tak naprawdę nigdy nie spoczywało ani ciało, ani majątek Agamemnona (miał on panować dopiero 100 lat po powstaniu grobowca). Może dlatego w Mykenach do dziś krążą plotki, że dostrzegalne ze szczytu wykopalisk pasmo wzgórz (mające kształt leżącego człowieka) jest prawdziwym grobem tego mitycznego króla?


Wracając do hotelu, zwiedziliśmy Korynt oraz zobaczyliśmy Kanał Koryncki, którego budowa, mimo że była już planowana przez starożytnych Greków, została zrealizowana dopiero w XIX wieku.


Z pewnością każdy słyszał o bitwie pod Termopilami, podczas której legendarnych trzystu Spartan wraz z królem Leonidasem na czele miało poświęcić swoje życie dla spartańskich ideałów. Mimo że Persowie zwyciężyli bitwę (dzięki zdradzie Efialtesa), było to także zwycięstwo spartańskiego wychowania. Stojąc naprzeciwko Wąwozu Termopilskiego, w którym w 480 roku p.n.e. miała rozegrać się bitwa, oglądaliśmy, przygotowaną przez naszych kolegów i nauczycieli, prezentację ewolucji falangi i greckiej rzeźby. Pojechaliśmy także do Wąwozu Tembi, którego teraźniejsza szerokość (albo raczej wąskość) jest porównywalna do szerokości Wąwozu Termopilskiego w starożytności. Pomogło mi to uświadomić sobie, jakie trudne warunki panowały na polu bitwy.


Siódmego dnia wycieczki zwiedziliśmy muzeum w Werginie, w którym znajduje się grobowiec Filipa II Macedońskiego i jego zawartość. Misterności wykonania znajdujących się tam eksponatów nie można opisać, trzeba je zobaczyć na własne oczy (szczególnie, że w muzeum nie można robić zdjęć).


Tego samego dnia odwiedziliśmy także Saloniki, które są drugim największym miastem w Grecji. Czekała tam na nas niespodzianka – rejs po Zatoce Salonickiej. Po powrocie na ląd weszliśmy na najbardziej rozpoznawalny budynek Saloników – Białą Wieżę. Podziwialiśmy tam bardzo ładne widoki. Miasto, gdy spacerowaliśmy jego ulicami, okazało się być jednak niezbyt czyste i bardzo zatłoczone.


Powoli nasza podróż dobiegała końca. Opuściliśmy Grecję, kierując się w stronę Belgradu, czyli ostatniego zwiedzanego przez nas miejsca.
Stolica Serbii należy do najstarszych miast Europy. Patrząc na to miasto, trzeba wziąć pod uwagę jego trudną historię, której pozostałości można zauważyć na ulicach. W centrum miasta znajduje się kilka ładnych budynków, jednak obok nich egzystują bloki. Niewątpliwie ciekawie prezentuje się zbombardowany (podczas nalotów NATO w czasie interwencji w Jugosławii) budynek Ministerstwa Obrony Narodowej. Ruiny stały się swoistym pomnikiem przypominającym Serbom o minionej tragedii.


W poniedziałkową noc powróciliśmy do Poznania. Dziesięć dni podróży minęło mi bardzo szybko, czy było to jednak dziesięć dni, które zmieniły moje wyobrażenie o historii?


Z pewnością był to czas, w którym mogłam na żywo zobaczyć to, czego na co dzień uczymy się w szkole. Suche fakty stały się czymś więcej, a obrazki z podręczników zamieniły się w żywe obrazy. Wspaniałe uczucie towarzyszy, gdy widzimy na własne oczy coś, co wydaje się być tak odległe. Świadomość, że w muzealnych gablotach są przedmioty wytworzone przez ludzi wiele wieków temu, a my chodzimy po tych samych miejscach, po których chodzili inni już przed naszą erą, jest niesamowita. Grecja okazała się być państwem, w którym ślady starożytnych są silniejsze niż gdziekolwiek indziej, państwem skrywającym przed nami jeszcze wiele historycznych tajemnic...

[Ada Adamska]